niedziela

1.2


Leonore siedziała na schodach i stroiła skrzypce. Długie, rude włosy opadały jej miękko na ramiona; filuternie gryzły się z fioletową koszulą. Dacia przycupnęła na szczycie i spoglądała po wszystkich wzrokiem przepełnionym pobłażaniem i litością, strzygąc kocimi uszami.
Sinclair skrzywił się, gdy Leonore zagrała G.
- Doczyść - rzucił tylko. Stał przy oknie z założonymi z tyłu rękoma. Eli krzątała się po domu z matką i trzema siostrami. Stół uginał się pod ciężarem potraw. Równie ciężkich do strawienia.
Obejrzał się przez ramię. Jego dom tętnił życiem, tak jak zawsze tego pragnął. Dzisiejszego wieczoru zebrała się w nim cała jego najbliższa rodzina. Z ciekawości zliczył wszystkie kobiety; było ich aż dziewięć. I sześciu mężczyzn, łącznie z nim samym.
I dwa koty.
Westchnął i przetarł dłonią twarz.
- Hej, Jimmy, wznosimy toast, nie alienuj się, co? - Chris zagłuszył kolędowanie Lenny.
Z chęcią. Jeszcze jeden nieczysty dźwięk i wyrzuci skrzypce przez okno.
Okno drugiego piętra.

Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X